piątek, 25 grudnia 2015

Kruche z kajmakiem




Święta to czas, kiedy nie powinniśmy się przepracowywać. Jaki jest sens w zrobieniu mnóstwa perfekcyjnych dań, jeśli potem nie będziemy mieli siły się nimi cieszyć? Dlatego dziś daję wam przepis bardzo szybki i prosty - na kruche babeczki z kajmakiem. Kajmak nabyła moja rodzicielka w sklepie spożywczym bo "akurat był na promocji to pomyślałam, że może jakieś ciasto będziesz chciała z nim zrobić". Nie przepadam za półproduktami, ale w tym wypadku uległam. Kajmak można bardzo łatwo zrobić też w domu - z tłustego mleka i dużej ilości cukru. Kiedyś podzielę się z wami moim ulubionym przepisem, ale nie dziś. Dziś jest dzień lenia, bo w końcu każdy zasługuje na chwilę odpoczynku.

Na ciasto będą potrzebne:
175 g mąki
125 g masła
50 g cukru

A do ciasta:
puszka lub dwie kajmaku
dowolne orzechy albo czekolada do dekoracji

Składniki na ciasto zagniatamy aż wszystko się ładnie połączy. Nie za długo, bo ciasto będzie za twarde. Wylepiamy nim małe foremki na babeczki, większe foremki lub po prostu rozwałkowujemy w kwadratowej formie. Odstawiamy na pół godziny do lodówki (albo za okno, jest wystarczająco zimno). Pieczemy w 180°C aż brzegi się ładnie zarumienią. Ja upiekłam dwie blaszki mini babeczek, którym wystarczyło 10 minut w piekarniku. Wyciągamy, studzimy, napełniamy kajmakiem według uznania, dekorujemy orzechami podprażonymi na patelni (jak ja) lub rozpuszczoną czekoladą (najlepiej gorzką). Jeśli ciasto rozwałkowaliśmy na płasko smarujemy je kajmakiem i smarujemy rozpuszczoną czekoladą - jak w przepisie z Moich Wypieków, z którego dawno temu przepisałam proporcje składników do ciasta. Płaskie ciasto z kajmakiem trzeba schować na kilka godzin do lodówki i pokroić ostrym nożem, a babeczki można jeść praktycznie od razu. Bardzo słodkie i sycące, w sam raz dla wielbicieli słodkości. Mojej mamie przypominają trochę toffifee.





wtorek, 3 listopada 2015

Sernik

Miałam dziś ochotę na prosty sernik, ze śmietaną i nutką wanilii. Przejrzałam kilka przepisów, ale żaden mi do końca nie pasował, więc zrobiłam swoją własną modyfikację. Wyszło bardzo fajnie. Sernik jest bez spodu, mocno wilgotny, puszysty. Trochę za bardzo zrumienił się na wierzchu - najlepszą metodą na to jest przykrycie sernika folią aluminiową w trakcie pieczenia, ale ja się nie zdecydowałam, bo u mnie w domu jest bardzo zimno i bałam się że ciasto opadnie. Zrobiłam małe czary-mary i mój wypieszczony kawałek do zdjęcia zaprezentował się pięknie, o:


Tak wyglądał cały sernik tuż po upieczeniu:


Myślę, że porządna porcja cukru pudru na wierzchu rozwiązała by problem ciemnego brązu. O ile ktoś uważa to za problem. Smakuje przednio i ma idealną konsystencję, więc nie ma co narzekać, trzeba piec!

Potrzebne będą:
7 białek
5 żółtek
2/3 szklanki cukru
1/3 szklanki cukru waniliowego
szklanka śmietany kremówki
1 kg twarogu sernikowego
2 łyżki mąki pszennej
2 łyżki mąki ziemniaczanej
cukier puder do oprószenia

Białka ubić na sztywno. W osobnej misce ubić żółtka z cukrami na biało. Do masy dodać obie mąki, potem śmietanę. Zmiksować z twarogiem i do masy wmieszać delikatnie białka. Przelać do formy wyłożonej papierem do pieczenia (o średnicy 24 cm). Piec około 1 h w piekarniku nagrzanym do 180°C. Po upieczeniu uchylić drzwiczki piekarnika i powoli studzić. Przed podaniem można oprószyć sernik cukrem pudrem.

No i tyle. Proste, prawda?



poniedziałek, 2 listopada 2015

Torta della Nonna

Zastanawiałam się dzisiaj co warto zjeść na poprawę humoru w deszczowe, jesienne dni i przyszło mi do głowy to:


Dwie warstwy delikatnego, kruchego ciasta z budyniowym środkiem i chrupiącymi orzechami włoskimi na wierzchu. Idealnie nadaje się do popicia kubkiem ciepłego kakao po tym jak zła pogoda na zewnątrz spowodowała że zmarzłeś/ zmokłeś/ zesmutniałeś. Ten delikatny smak sprawi, że poczujesz się jakby okrył cię ciepły kocyk, a tamto brzydkie zewnętrze... zaraz zaraz coś tam w ogóle jest? Jestem ja, ciasto, kakałko i kocyk. To kocyka nie ma a zewnętrze jest? Smuteczek... Ale jakbyście mi nie powiedzieli to bym nie wiedziała!
Tak więc polecam ciasto. Zwie się Torta della Nonna, a przepis na nie zaczerpnięty został ze wspaniałej książki Elizy Mórawskiej White Plate. Słodkie.

Potrzebne będą:
na ciasto:
300 g mąki pszennej
łyżeczka proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki soli
70 g cukru pudru
150 g masła
1 jajko
1 żółtko
1/2 łyżeczki ekstraktu waniliowego

na budyń:
500 ml mleka
3 żółtka
50 g drobnego cukru
50 g cukru waniliowego
50 g mąki pszennej
uwaga: Oryginalny przepis przewiduje użycie skórki startej z cytryny, ale ja akurat nie miałam; zamieniłam więc połowę drobnego cukru na mój domowy cukier waniliowy. Jeśli chcecie zrobić oryginalną torta della Nonna powinniście dodać skórkę do mleka i razem je zagotować, a cukier waniliowy wymienić na zwykły drobny.

do posmarowania:
jajko wymieszane z łyżką śmietany i garść orzechów włoskich (w oryginale piniowych)

Składniki na ciasto zagnieść na gładko, masa trochę się lepi. Tortownicę o średnicy około 24 cm trzeba wylepić trochę więcej niż połową ciasta. Pozostałą część rozwałkować w okrąg. Obie schłodzić w lodówce.

Mleko na budyń zagotować. Żółtka z cukrami utrzeć na biało, dodać mąkę i dokładnie rozrobić. Gotujące się mleko wlewać powoli do żółtek, cały czas mieszając. Przelać z powrotem do garnka i gotować około 15-20 minut, aż zgęstnieje do konsystencji budyniu. Trzeba cały czas pilnować i mieszać, bo łatwo się przypala! Schłodzić przykryte folią, żeby nie zrobił się kożuch. 

Piekarnik nagrzać do 180°C. Do blaszki wyklejonej ciastem wlać budyń, przykryć drugim kawałkiem, zlepić brzegi. Posmarować jajkiem, posypać orzeszkami. Piec około 45-50 minut. Jeśli po półgodzinie brzeg będzie zrumieniony, ciasto trzeba przykryć folią aluminiową. Po upieczeniu ostudzić i - teoretycznie - posypać cukrem pudrem. Ja nie posypałam bo nie lubię. Poniżej instrukcja obrazkowa.


I jeszcze małe ujęcie na orzeszki. Lubię orzeszki. Takie przypieczone smakują najlepiej.

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Gulasz do knedlików

Ostatnio było o knedlikach, więc teraz będzie o gulaszu. Przepis wymyśliłam sama, inspirację dla niego stanowiły zapasy w szafkach i pyszne piwo - stout. Jeśli nie wiecie co to jest odsyłam was na stronę chmielenie. Jeśli nie lubicie piwa/ jesteście abstynentami, stout można zastąpić bulionem (czyli dodacie wtedy w sumie 500 ml bulionu). Ale wtedy będzie mniej smaczne, więc polecam jednak dodać piwo. Piwo jest dobre.

Do gulaszu potrzebujecie:
600 g mięsa wołowego
2 łyżki oregano
1 łyżka rozmarynu
1 łyżka majeranku
1 łyżka świeżo mielonego pieprzu
2 łyżki ostrej papryki
4 łyżki słodkiej papryki
garść suszonych grzybów (odmoczonych w nocy)
duża cebula
6 ząbków czosnku
1/2 świeżej ostrej papryki
250 ml bulionu
1/2 butelki stoutu (ja użyłam Belfast Manufaktury Piwnej, ale może być dowolny)
2 łyżki jogurtu
kilka łyżek oleju
1-2 łyżki mąki kukurydzianej (opcjonalnie)

Mięso kroimy w drobną kostkę i mieszamy je z przyprawami: oregano, rozmarynem, majerankiem, pieprzem i dwoma rodzajami papryki. Podsmażamy mięso w patelni, do zrumienienia. Odstawiamy.
Cebulę siekamy w drobną kostkę, szklimy na oleju. Pod koniec dodajemy posiekany czosnek i drobno pokrojone grzyby, smażymy jeszcze przez chwilę, po czym dorzucamy mięso i świeżą ostrą paprykę. Całość zalewamy bulionem i połową butelki stoutu (resztę można ze smakiem wypić, a i przed gotowaniem nie zaszkodzi skontrolować jakość piwa). Zmniejszamy ogień, zakrywamy garnek i zostawiamy na długie i powolne gotowanie. Kiedy mięso jest już miękkie dodajemy do gulaszu jogurtu.
Jeśli całość wyszła nam rzadka, a wolimy gęsty gulasz, mieszamy 1-2 łyżki mąki kukurydzianej z odrobiną wody pozostałą po moczeniu grzybów i rozmieszaną mąkę dodajemy do gulaszu. Trzeba wówczas całość jeszcze chwilę przegotować. Jeśli z kolei gulasz wyjdzie nam za gęsty, trzeba dolać trochę samej wody z moczenia grzybów (najlepiej dodawać po trochu, aż konsystencja będzie odpowiednia).
Gulasz pięknie pachnie i jest pyszny. Można go posypać z wierzchu odrobiną świeżej pietruszki lub szczypiorkiem (polecam szczypiorek). Do dania najlepiej pasują knedliky lub placki ziemniaczane.




piątek, 26 czerwca 2015

Houskové knedlíky

Houskové knedlíky to jeden z rodzajów tradycyjnych czeskich knedlików - knedliki bułczane. Pokochałam je w trakcie pobytu w Pradze - są lekkie, trochę jak bułka, ale gęstsze; wspaniale chłoną rozmaite sosy, z którymi się je podaje. Drugi typ czeskich knedlików - bramborové (czyli ziemniaczane) nie do końca mi odpowiada, pewnie dlatego, że nie jestem specjalną fanką ziemniaków.
Moja miłość do knedlików objawia się ogromną za nimi tęsknotą i potrzebą ich zjedzenia, dlatego w końcu zdecydowałam się spróbować przygotować je w domu. Skorzystałam oczywiście z czeskiego przepisu, znalezionego gdzieś w czeluściach internetów, i metodą prób i błędów dopasowałam go do swoich potrzeb. Jest to w sumie niezbyt kłopotliwa potrawa (a właściwie dodatek do potraw) - przygotowujemy ciasto, odstawiamy do wyrośnięcia, gotujemy je w garnku i to właściwie już wszystko.
Zanim przejdę do przepisu wyjaśnienia wymaga jeszcze jeden element - rohliky. To tradycyjne czeskie bułki jedzone na co dzień, najtańsze i najprostsze, trochę jak polskie kajzerki. Rohliky historycznie miały kształt przypominający rogala (i stąd nazwa), obecnie są to wydłużone bułki przypominające nieco nasze paluchy. W przepisie możemy je zastąpić kajzerkami, a także wszelkimi innymi bułkami, które akurat nam zostaną w chlebaku - ja używałam już kawałka bagietki, ciemniejszych bułeczek z ziarnami i ziołowej ciabatty. Wystarczy tylko użyć właściwej ilości tych bułek, odpowiadającej mniej więcej dwóm kajzerkom. Skoro wszystko jasne, przejdźmy do przepisu.

Potrzebne będą:
około 200 ml mleka
1 jajko
300 g mąki
łyżeczka soli
łyżeczka cukru
dwa starsze rohliky (co najmniej z poprzedniego dnia)
10 g świeżych drożdży (użyłam raz torebki instant bo akurat tylko to miałam i też wyszły)

Zaczynamy od zrobienia rozczynu z drożdży - łączymy je z cukrem i połową szklanki ciepłego (nie gorącego!) mleka. Rohliky (czy też inne bułki) drobniutko kroimy i wrzucamy do miski. Teraz właściwie można dorzucić wszystko do rohlików (albo według oryginalnego przepisu - rohliky do wszystkiego), ale ja polecam niewielką modyfikację - zalać kawałeczki bułki mlekiem i rozczynem, a potem je trochę pomiętosić, żeby kawałki bułki stały się rozmoczoną bułkową pastą. Wtedy dopiero dorzucam wszystko inne i zagniatam gładkie ciasto. Dzięki temu bułki tworzą z ciastem jednolitą masę, nie widać w przekroju małych sucharków. Można jednak i wypróbować metodę sucharkową - w trakcie poszukiwań przepisu znalazłam nawet taki, który zalecał podsmażenie bułki na oliwie, żeby się nie rozpadła i była widoczna w cieście. Co kto lubi.
Uzyskane ciasto (na tym etapie dosyć twarde) musimy odstawić w ciepłe miejsce, gdzie sobie spokojnie wyrośnie. Działa to podobnie jak przy cieście drożdżowym - po jakieś godzinie, dwóch powinno być gotowe. Po tym czasie dzielimy je na dwie części i formujemy z każdej rulon, taki o:


Po stworzeniu ruloników wstawiamy na kuchenkę garnek z wodą, na tyle duży żeby zmieściły się w nim knedliki. Nie musi być specjalnie wysoki, więc wystarczy po prostu jakiś szeroki rondel. Zanim woda się zagotuje powinno minąć te 15 min, których knedlik potrzebuje na odpoczynek po zagniataniu. Kiedy woda się zagotuje lekko ją solimy i na wrzątek wkładamy knedlika/i (w zależności od przestrzeni w garnku). Warto pomóc sobie przy tym jakimś sprytnym sprzętem żeby się nie poparzyć - upadający na wodę ze zbyt dużej wysokości knedlik może nas ochlapać, a nie chcemy chyba żeby chlapano na nas wrzątkiem.


Gotujemy knedlika 10 min z jednej strony, potem przekręcamy (znów polecam sprytne sprzęty) i gotujemy kolejne 10 min. Następnie przychodzi chyba najcięższy etap - trzeba tego śliskiego i gorącego drania stamtąd wyjąć. Ja zazwyczaj używam do tego dużego sitka i łopatki, którymi przekładam delikwenta na deskę do krojenia/talerz. Krojenie knedlika nożem łatwe nie jest, dużo prościej użyć nitki - owijamy nią nasz knedlikowy rulon i przecinamy. Jest to podobna technika to przecinania nitką biszkoptu. Można się jednak pomęczyć i z nożem, mi się udało.



W razie jakichś kłopotów z knedlikami piszcie, chętnie pomogę. No i warto dodać, że knedliki same w sobie są przepyszne, ale najlepiej smakują z gulaszem lub sosem grzybowym <3

Pyszności!

sobota, 4 kwietnia 2015

Wielkanocne mini-babki

Obiecałam wam na fejsbuczku ten przepis wczoraj, wiem, ale jest tak prosty, że bez problemu z nim zdążycie na jutrzejsze świąteczne śniadanie, a nawet na dzisiejszą kolację ;) Dla tych, którzy nie wiedzą o co chodzi, od razu tłumaczę:


Te maleństwa upiekłam wczoraj. Wyglądają uroczo, co nie? Wykonałam je w oparciu o przepis na Moich Wypiekach, który jednak odrobinę zmodyfikowałam. Ciasto mi wyszło strasznie gęste i nie chciało się ładnie rozlać w foremkach, ale przypuszczam że to dlatego, że u mnie w domu jest zimno i masło nie chciało przejść do mniej zwięzłej formy... Jakby co dolejcie trochę mleka ;) Ciasta starczyło mi akurat na te 12 babeczek (średnica około 8 cm) i baranka (oczywiście dół musiałam wyrównać, ciasto rośnie z górką). No ale dosyć tego paplania, przechodzę do konkretów:

do ciasta użyłam:
200 g masła
200 g cukru
3 jaja
3 łyżek skórki cytrynowej (w przepisie jest mowa o skórce z 2 cytryn - użyłam skórki, którą ususzyła dla mnie mama, stąd takie proporcje; swoją drogą to widziałam, że taką suszoną skórę można spokojnie dostać w większych supermarketach)
45 g wiórków kokosowych
30 g zmielonych migdałów
aromat cytrynowy
300 g mąki pszennej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
pół łyżeczki sody oczyszczonej
200 g jogurtu
dodatkowo potrzebny będzie cukier puder na lukier - około 1,5 szklanki

Masło trzeba utrzeć z cukrem na puszystą masę, wymieszać z dodawanymi kolejno jajkami. Następnie dodać skórkę, wiórki, migdały i aromat, wymieszać. Na koniec do masy wmieszać mąkę przesianą z proszkiem i sodą oraz jogurt. Piec w 180C. Małe babeczki piekłam 20 minut, baranka dłużej, ok. 35 minut. Dla pewności warto przetestować ciasto patyczkiem.
Kiedy już nasze maleństwa ostygną, przygotowujemy lukier. Można do niego wykorzystać sok z cytryny, ale ja nie miałam, więc zrobiłam go tradycyjnie - na gorącej wodzie. Cukier puder wsypujemy do miski i dodajemy po łyżce wodę, za każdym razem dokładnie mieszkając, aż do uzyskania pożądanej konsystencji. Zazwyczaj muszę dosypać trochę cukru, nigdy mi nie chce wyjść od razu idealnie ;) gotowym lukrem pokrywamy babeczki.



Słodziutkich świąt moi drodzy!

niedziela, 29 marca 2015

Tarta cytrynowa

Czy dzieliłam się już z wami moim ulubionym przepisem na tartę cytrynową? Nie? No właśnie tak mi się zdawało... Tarta, która z niego wychodzi, jest bardzo krucha, masa mocno cytrynowa, kwaśna, a białka ścięte, ale nadal puszyste. Przepis znalazłam w książce "Kuchnia z Zielonego Wzgórza. Przepisy L.M. Montgomery" autorstwa Elaine i Kelly Crawford. Dlaczego w ogóle książka ta wpadła mi w ręce? Oczywiście ze względu na moją młodzieńczą miłość do Ani z Zielonego Wzgórza - w podstawówce przeczytałam wszystkie tomy tej powieści. Kiedy zobaczyłam tytuł "Kuchnia z Zielonego Wzgórza" na półce w księgarni, naturalnie wydobyłam z portfela resztki moich oszczędności i kupiłam za nie tę piękną książeczkę. Całość jest bardzo ciekawa nie tylko dla wielbicieli kuchni, ale również dla fanów samej Maud - ilustrowana jest jej zdjęciami rodzinnymi, w wielu miejscach dołączone są fragmenty z dziennika pisarki, albo jakieś ciekawe historie związane z pochodzeniem przepisu. Placek cytrynowy akurat posiada właśnie taką interesującą historyjkę - jestem pewna, że chcecie jej posłuchać:
Jednym okiem śledzę swoją pisaninę, drugim obserwuję masę do placka cytrynowego. Przypomina mi się komplement, którym zostałam obdarzona zeszłej niedzieli - angielski komplement. Gościliśmy doktora Schofielda, lekarza - misjonarza z Korei. To bystry, acz pozbawiony taktu człowiek, który niczego się nie boi. Chyba podziela typową dla Anglików pogardę dla prymitywnych mieszkańców kolonii, ale po zjedzeniu drugiej porcji cytrynowego placka powiedział: "P r z y n a j m n i e j naprawdę potraficie zrobić placek cytrynowy" (Podkreślenie moje). Pamiętam, że jedyny komplement, jaki wypowiedział pod moim adresem wuj Leander, był taki, że piekę najlepsze ciasta. I kto twierdzi, że droga do serca mężczyzny nie wiedzie przez żołądek? Mogłabym mówić językami ludzi i aniołów - czego bynajmniej nie robię - a z pewnością nie wzbudziłoby to entuzjazmu doktora Schofielda. A plackowi się udało. [Elaine i Kelly Crawford, Kuchnia z Zielonego Wzgórza. Przepisy L.M. Montgomery, tłum. Małgorzata Hesko-Kołodzińska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007]

Do zrobienia tego wspaniałego, zachwycającego wszystkich placka będziecie potrzebować:
na ciasto
2 szklanki mąki tortowej
1/4 łyżeczki soli
1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
1 szklankę smalcu, margaryny, tłuszczu wytopionego z mięsa (ja osobiście dodaję po prostu kostkę masła)
na masę
1 szklanka cukru
2 łyżki skrobi kukurydzianej
starta skórka i sok z jednej cytryny
1/8 łyżeczki soli
1 całe jajko
2 żółtka
1 szklanka wody
na bezę
2 białka
2 łyżki cukru

Zaczynamy od przygotowania ciasta. Mąkę przesiewamy z proszkiem i solą, dodajemy zimny tłuszcz i rozrabiamy ciasto widelcem, aż utworzą się małe grudki. Dodajemy porcjami lodowatą wodę - tyle żeby uzyskać gładkie ciasto. Gotowe ciasto rozwałkowujemy i wylepiamy nim foremkę do tarty (moja ma średnicę 26 cm, spokojnie starczyłoby też na większą). Ciasto należy podpiec - w moim piekarniku wystarczy 15 min w 180C by się zaczęło rumienić.


Składniki na masę (poza szklanką wody) łączymy dokładnie w misce. Wodę wlewamy do górnego pojemnika garnka do gotowania na parze i kiedy się zagotuje, wlewamy wcześniej przygotowaną mieszankę (nie trzeba mieć koniecznie profesjonalnego sprzętu, wystarczą dwa garnki postawione na sobie - w dolnym gotuje się większa ilość wody, w górnym masa cytrynowa). Gotujemy około 15 min, aż masa zgęstnieje. Potem wystarczy ją lekko ostudzić i wylać na spód. Masę można spokojnie zrobić dzień wcześniej, trzeba tylko pamiętać, żeby miseczkę przykryć folią (inaczej zrobi się kożuch, jak na budyniu).

Białka ubijamy na sztywno z cukrem i rozprowadzamy na placku. Jeśli nie chcemy robić dekoracji wyciskanej szprycą, wystarczy odrobinę lżejsze ubicie, wtedy białko łatwiej rozprowadza się na masie.

Placek trzeba jeszcze przyrumienić, piekąc przez 5 min w 220C.


I oto jest! Na pewno będzie wam smakować ;)

piątek, 23 stycznia 2015

Bezy cynamonowe


Często się zdarza, że zostaje nam parę niewykorzystanych białek w lodówce i nie wiadomo co z nimi zrobić. Niektórzy je po prostu wyrzucają, inni dodają do omletu czy jajecznicy. Ja najbardziej lubię zrobić z nich bezy. Mam w domu dwie wielkie fanki tego typu ciastek - moją mamę (która lada dzień ma urodziny, więc możecie się spodziewać nowego przepisu na tort ;)) i siostrę - tę od artystycznych zdjęć babeczek malinowych i czekoladowych. W pierwszej chwili pomyślałam, żeby zrobić bezy cynamonowe z przepisu Liski, ale okazało się że nie mam ani cukru trzcinowego, ani cukru pudru. Stworzyłam więc własny przepis, czerpiąc jednak inspirację z pięknego sposobu podania przedstawionego na White Plate. Wyszły wspaniale.

Użyłam:
5 białek
250 g cukru
1 łyżeczki cynamonu
garści posiekanych orzechów włoskich

Białka trzeba ubić na sztywno, a potem dodawać porcjami cukier, cały czas ubijając. Na końcu dodać cynamon. Nałożyć porcje masy na papier do pieczenia, posypać orzechami. 


Włożyć do piekarnika nagrzanego do 110 C, piec około 1,5 godziny. Wyjąć i wystudzić.



Lubię zrobić bezy wieczorem, zostawić je na noc w uchylonym piekarniku i zjeść już dobrze wystudzone z samego rana. Jak pójdę spać nie kusi mnie, żeby je podjadać ;)

Bezy są lekko ciągnące w środku i bardzo chrupiące na zewnątrz. Pyszności! Spróbujcie przy najbliższej okazji ;)

niedziela, 11 stycznia 2015

Chleb zapiekany z czosnkiem i serem

Dzisiaj chciałam się z wami podzielić jednym z moich ulubionych sposobów na wykorzystanie pieczywa, które leży już trochę za długo i nie jest idealnie miękkie, ale szkoda je wyrzucić, bo jeszcze nadaje się do jedzenia. To przepis idealny dla fanów sera i czosnku - powstaje z niego bochenek piękne pachnący czosnkiem i serem, przy którym natychmiast zapomnicie o jego niechlubnej przeszłości starego pieczywa. Dodatkowo wychodzące z przepisu grzanki są idealne na okres przeziębień i chorób - oczywiście ze względu na dużą zawartość czosnku. Przepis można dowolnie modyfikować: dodać innych ziół, zmniejszyć ilość czosnku, zwiększyć sera. Zapiekanka ma wam smakować - to jedyny punkt obowiązkowy.


Potrzebne będą:
bochenek starego chleba (albo podobna ilość bułek)
6 ząbków czosnku
łyżeczka oregano
pół łyżeczki bazylii
40 g sera
100 g masła

Czosnek przecisnąć przez praskę albo drobno posiekać. Ser zetrzeć na tarce (o drobnych oczkach). Połączyć w miseczce masło, przyprawy i czosnek. Jak już uzyskamy aromatyczne masło czosnkowe, dodajemy do niego ser.
Teraz trzeba naciąć chleb - najlepiej tak, żeby nie rozciąć skórki na dole - ma ona łączyć kromki w jeden bochenek. Każdą z tych kromek pokrywamy warstwą masła czosnkowo-serowego. Można również wykorzystać osobne kromki i posklejać je masłem (ja tak zrobiłam). Przed pieczeniem wygląda to mniej więcej tak:


Bochenek trzeba zawinąć w folię aluminiową: pieczywo kładziemy na środku (jak na zdjęciu), a potem zamykamy je w folii. Tak przygotowaną paczuszkę wstawiamy na około 20 minut do piekarnika nagrzanego do 200C. Bo wyjęciu z pieca i otworzeniu paczuszki (uwaga na buchającą parę wodną!) wyglądać to powinno w ten sposób:


Ser powinien się lekko nadtopić i ciągnąć, a masło powinno wniknąć w kromki. Całość jest mięciutka. Jeśli wolimy zapiekanki tego typu w wersji przyrumienionej, wystarczy otworzyć paczuszkę 5 minut przed końcem pieczenia - wtedy kromki się zarumienią i będą bardziej chrupiące.
Polecam do wypróbowania przy najbliższej okazji - naprawdę warto!